Stary, żeliwny piec to bardzo ciekawy jegomość. Jest przede wszystkim serdeczny i bardzo przyjacielski, co można poznać po tym, że bije od niego przyjemne i kojące ciepło. Cechuje go również to, że lubi dobre i pożywne jedzenie. Gdy się go suto nakarmi, pomrukuje z zadowoleniem, a z jego pękatego brzuszyska dobiega miarowe bulgotanie. Jest wtedy bardzo zadowolony i szczęśliwy.

Zupełnie inaczej jest, gdy do jego brzucha wrzuci się coś, czego nie lubi. Parska wtedy, ciężko sapie i krztusząc się, pokrzykuje z niezadowoleniem. Tak było właśnie wtedy, gdy podrzucono mu strawę podejrzanej jakości.
– A co to znowu ma znaczyć! Tyle razy powtarzałem, że jadam tylko zdrowe rzeczy!
– Przecież nic takiego się nie dzieje – próbowało uspokoić go polano sosnowego drzewa. – Przecież nie pierwszy raz podano ci sosnę.
– Sosnę i owszem, ale co się w niej przemyca? – kaszlnął piec i uderzył się pięścią w brzuch, a z jego nosa buchnęła chmura dymu.
– Nie wiem, o czym mówisz – polano odrzekło niewinnym głosem i obróciło się na drugi bok, żeby równo się zarumienić.
– To ci wyjaśnię – piec rozpieklił się jeszcze bardziej i nadgryzł sosnę z tej strony, w której miała schowany wielki, koślawo zagięty, metalowy gwóźdź. – I co mi na to powiesz?
Polano zaczerwieniło się jak nigdy dotąd i tak mu się ciepło z emocji zrobiło, że na jego czole pojawiły się kropelki żywicy. Zawstydzone spojrzało na piec przepraszająco.
– Próbowaliśmy go wyjąć, ale wbił mi się jak drzazga w palec. Myślałam, że go nie zauważysz. Poza tym jesteś tak wielki, że strawisz chyba wszystko, prawda?
– Gwoździ akurat nie trawię – piec poczuł się urażony tak niepochlebną opinią. – Ale pluć nie będę. Odłożę to żelastwo na bok i potem pomyślę, co z tym fantem zrobić.

 

 

Nie zdążył jednak się nad tym zastanowić, bo oto przyniesiono kolejne danie. Piec spojrzał na serwowaną mu szczapę drewna z nieufnością.
– Mów uczciwie, ty też jesteś czymś naszpikowany? – wyłożył kawę na ławę.
– Skąd ten pomysł?
– Stąd, że sosna przemyciła mi dzisiaj gwoździa.
– A to nieładnie! – szczapa syknęła przeciągle i z dezaprobatą, a polano ze wstydu skurczyło się jeszcze bardziej. – Ja takich rzeczy przyjaciołom nie robię. Jedynie trochę zieleniny mam ze sobą, ale to tylko po to, by poprawić swój aromat. Cenię sobie jakość i wyborną kuchnię.
– Zieleninę akurat lubię – piec oblizał się jęzorem ognia ze smakiem i zabrał się za trawienie szczapy drewna.

O sośnie szybko zapomniał, nie bywał bowiem pamiętliwy. Tylko ten gwóźdź mu w brzuchu jeszcze jakiś czas wadził, ale tak to przecież bywa, gdy się wrzuca do pieca, co popadnie.

 

Autor: Monika Dereniowska
Ilustracja: Lena Grzesik