“Jak tak dalej pójdzie, to się zawezmę i już nigdy nic nie powiem – rowerowy dzwonek pomyślał z rozżaleniem. – I udam, że się zaciąłem. Albo i nie udam, tylko faktycznie zardzewieję i już nawet nie drgnę…”

Smutno było dzwonkowi. Już trzeci dzień cierpliwie siedział na kierownicy lśniącego, zielonego roweru, a świat o nim najwidoczniej zapomniał. Jak okiem sięgnąć, nikt się nim nie interesował i na żadną przejażdżkę się nie zanosiło.

Żeby choć trochę umilić sobie czas, wspominał dzwonek o tych wycieczkach, na które ostatnio miał szczęście pojechać.

Jedna była do parku, pamięta to dobrze. Dwa duże rowery jechały, jeden mały i ten jego właśnie. Drzewa szumiały, słońce pstrokato przeświecało przez gałęzie, a rower miarowo podskakiwał na nierównych ścieżkach. I tak przyjemnie było, że sobie dzwonek przy tych podskokach i kołysaniach cichutko podśpiewywał. I nawet oczy przymknął, aż tu nagle przeszkoda pojawiła się na drodze i w ostatniej chwili jego ostrzegawcze “Dryn-dryn!” rozbrzmiało wokoło! Bawiące się w pobliżu dzieci za daleko posłały piłkę i goniąc ją, prawie pod rower wbiegły.
– Dryn dryn! Uwaga na koła, to dzwonek woła!

“Eh, to była historia” – wspomniał nasz przyjaciel z tęsknotą w głosie. I pomyślał, że może jak zawoła swojego właściciela, to ten sobie o nim przypomni i razem gdzieś pojadą? Tak się dzwonkowi spodobała ta myśl, że już prawie, prawie zadzwonił!… Ale się jednak powstrzymał. “Widocznie coś ważnego się dzieje, że na wycieczkę nie jedziemy”.

A przecież tak fajnie by było pojechać znowu za miasto. Jak wtedy, gdy najpierw tak długo padał deszcz, a potem nagle wyszło słońce i tylko kałuże świadczyły o tym, że wcześniej nie było pogody. Przyjemnie tak było jechać mokrą drogą. Piasek pod kołami skrzypiał i chwytał się opony jak pasażer na gapę, a potem cały zostawał w kałuży, gdy się w nią wjechało. Dzwonek z rozbawieniem obserwował tę zabawę i tak się nią zajął, że prawie by przegapił to, co się na drodze zaczęło wyprawiać.
– Żwawo, kaczki, zbiegajcie, przejechać nam dajcie!
Ledwo dzwonek zawołał, a rodzina kaczek wzbiła się w powietrze, ustępując drogi wycieczkowiczom.

Tak właśnie było – a teraz dzwonek już trzeci dzień siedział bezczynnie na kierownicy zielonego roweru. “Może zbyt głośny ostatnio byłem? – zaczął się zastanawiać. – Następnym razem tylko raz zakrzyknę. Albo nawet i wcale, przecież nie muszę, wystarczy mi, że się spokojnie przejadę” – rozważał w milczeniu. I nawet zaczął myśleć, co by dał za to, żeby znowu pojeździć po lesie, gdy poczuł lekkie szarpnięcie.

Czyżby?

Dzwonek mocniej chwycił się kierownicy i usiadł na niej wygodnie.
– To ruszamy!… – wyrwało mu się niechcący, gdy koło roweru spadło z krawężnika. “Oj, miałem nic nie mówić – pomyślał – ale tak się przecież nie da!”.

Autor: Monika Dereniowska
Ilustracja: Lena Grzesik