Na stacji stoi pociąg, odpoczywa przed kolejną podróżą, na peronie pasażerów jeszcze nie ma. I w środku jeszcze jest pusto, tylko rzędy krzeseł ustawionych parami do siebie prowadzą ciekawe rozmowy.
Te przy oknie z trzeciej czwórki po lewej stronie chwalą się, że są bardziej lubiane. A stąd to wiedzą, że często siadają na nich dzieci i z rękami przy szybie wpatrują się w pejzaże.
Tym dalej od okna smutno się robi, bo tamte rację mają. Ale zdarza się przecież, że i na nich usiądzie ktoś miły. Na przykład chłopak z dziewczyną, co chcą trzymać się za ręce i rozmawiać, patrząc sobie w oczy.
“Ale na nas siadają marzyciele” – licytują się te od okna. – “Tacy, co wpatrują się w bezkres mijanych widoków i marzą o rzeczach pięknych i wzniosłych. Wy często jedziecie z torbą lub plecakiem, jak osiołek juczny” – dokuczają.
I to jest prawda – myślą te dalej od okna. Ale czy to źle? Wiozą przecież rzeczy ważne i potrzebne, bez których podróżni w ogóle by do pociągu nie wsiedli.
“A jak tłoku nie ma” – bezlitośnie wyliczają te od okna – “to często puste jedziecie”.
Nie można zaprzeczyć – markotnieją tamte. Jak niepotrzebne się wtedy czują! I tylko tęsknie spoglądają na podróżnych gdzie indziej siedzących. “U mnie wygodniej by się jechało” – myślą wtedy i zaraz czerwienią się od tej spontanicznej zuchwałości.
“Musicie pogodzić się z tym, że my jesteśmy bardziej lubiane” – przekonują je te od okna. – “Przecież nie możemy być wszystkie identyczne!”
Nagle gwar w pociągu ucicha, bo oto nadchodzą pasażerowie. Siedzenia prostują się i zapraszająco zerkają na podróżnych. Co niektóre dodatkowo uśmiechają się przymilnie.
Na pierwszym siedzeniu od okna siada mała dziewczynka. Gładzi dłońmi obicie, a jego właściciel triumfalnie spogląda wokoło.
Naprzeciwko siada tęga pani o bardzo miłej twarzy. Ledwo się na krześle mieści. Wierci się chwilę, by znaleźć najwygodniejszą pozycję, po czym opiera się ciężko i z westchnięciem. Na kolanach kładzie swoją torebkę. Siedzenie marszczy czoło. Ciężko mu, posapuje więc nerwowo. Inne siedzenia chichoczą, widząc jego udrękę. Echo niedawnych przechwałek wciąż mają w pamięci.
“Dobrze, że ja mam dziecinkę” – myśli to pierwsze, ale już po chwili żałuje tej myśli. Dziewczynka bowiem się na nie wdrapuje i butami zadaje kuksańce. “Oj! Aj!” – postękuje siedzenie. “Od tego będą siniaki!” – skarży się sąsiadom.
Nikt mu jednak nie współczuje. To pewnie jest nauczka za zarozumialstwo.
“A co nas czeka?” – myślą te dalej od okna. “Już chyba wolę kuksańce niż taką samotność” – markotnieje pierwsze. “Może w końcu i mnie ktoś zajmie?” – pociesza się jednak z nadzieją.
“Ja to mimo wszystko za siniaki dziękuję” – szepcze to drugie. “Może w drodze powrotnej ktoś nas wybierze? A teraz za to odpocznę” – postanawia i natychmiast zostaje zajęte. To młody chłopak na nim siada. W ręku trzyma bukiet polnych kwiatów, pewnie do ukochanej jedzie.
Ostatnie puste siedzenie, to obok miłej, tęgiej pani, wstrzymuje oddech. Nie śmie marzyć, ale też nie sposób mu się tej myśli wyzbyć: “Czy może?…”.
Lądują na nim kwiaty.
“Oh tak, ja ich popilnuję!” – wzdycha przepełnione szczęściem i otula bukiet najtroskliwiej, jak umie.
Autor: Monika Dereniowska
Ilustracja: Lena Grzesik